PATRON KS. BERNARD SYCHTA

Ksiądz Bernard Sychta – życie i twórczość

 

Artykuł na podstawie „Piastuna słowa” Jana Walkusza opracowała Emilia Maszke.

 

„Kto chce rozpalić innych, musi sam zapłonąć. Staraj się uśmiechać z miłości do każdego przejawu woli bożej. Bądź tym, czym chciałby Bóg, żebyś był. Kochajmy Boga w ludziach. Najpiękniejszym słowem na świecie jest miłość, bo jest imieniem samego Boga. Każdego dnia trzeba coś czynić dla zbawienia duszy. Dewizą moją było i jest nie marnotrawić nigdy czasu. Nigdy nie bądźmy bezczynni”. (Ks. Bernard Sychta)

 

Tło historyczne

 

Sychtowie sprowadzili się do Puzdrowa w II poł. XIX wieku, gdy dziadek Bernarda, Albert przybywszy tutaj z Gdańska, zakupił gospodarstwo i założył rodzinę. Przodkowie ks. Sychty notowani są jako Zuchten i Suchten. Takie nazwiska występowały w Toruniu i Gdańsku, a także w okręgu kartuskim i chojnickim.

 

Bernard Sychta rozpoczyna edukację w puzdrowskiej szkole, która wówczas miała charakter typowo pruski, co dla miłośnika słowa polskiego, jak i kaszubskiego, było powodem rozgoryczenia.

 

W chwili narodzenia Bernarda Sychty kończy się na Kaszubach strajk szkolny i walka o język polski w oświacie. Nie wiadomo czy strajk ten objął szkołę w Puzdrowie, wiadomo natomiast, że największe rozmiary przybrał on w powiecie kartuskim. Wszystko zaczęło się od miejscowości Rąty, gdzie 11 lipca 1906 roku zaprotestowało 19 uczniów przeciwko usunięciu języka polskiego z lekcji religii. Dzieci przy pełnej akceptacji rodziców zastosowały wszędzie jednakową taktykę. Przed lekcją religii na katedrę nauczyciela złożyły niemieckie podręczniki i witały wchodzącego pedagoga słowami „Niech będzie pochwalony Jezus Chrystus” zamiast obowiązującego „Gelobt sei Jesus Christus”. Nie odpowiadały w ogóle na niemieckie pytania, albo odpowiadały w j. polskim. Mimo dotkliwych kar cielesnych i aresztu szkolnego, dzieci bohatersko je znosiły. Mimo wszystko strajk został brutalnie stłumiony. Był to niewątpliwie przejaw patriotyzmu i udowodnienie, że Kaszubi nie chcą odrębności i nie współpracują z Niemcami. Po 1907 roku sytuacja szkolnictwa pogorszyła się na niekorzyść ludności polskiej, więc cały ciężar edukacji spadł teraz na rodziców i duchowieństwo.

 

„Musimy teraz sami pielęgnować naukę języka polskiego w domach naszych bez opieki szkoły. Z elementarzem i katechizmem polskim w ręku osiągniemy ten cel”.

 

Nie ulega wątpliwości, że właśnie taka atmosfera panowała w domu Sychtów.

 

Biografia

 

B. Sychta urodził się 21 marca 1907 roku. Ochrzczony został w parafii św. Marcina w Sierakowicach. Imię otrzymał na cześć sierakowickiego proboszcza Bernarda Łosińskiego, który był szafarzem tego sakramentu.

 

Jego ojciec, Jan od wczesnych lat zdradzał zamiłowanie do rolnictwa. Zdołał on nie tylko powiększyć swoje gospodarstwo do pond 100 hektarów, ale był także właścicielem dobrze prosperującej cegielni.

 

Matka Bernarda, Anna Karszny pochodziła z Potęgowa. Była spokrewniona ze szlachecką rodziną Pobłockich z Linii rodziny, która wydała, aż czterech zasłużonych dla nauki i kultury Pomorza kapłanów.

 

Bernard miał 13 rodzeństwa. Najstarszy – Lucjan przebywał w domu rodzinnym ponad 52 lata, a gdy poślubił wdowę, zamieszkał z nią w domu czynszowym w Puzdowie. Niestety nie miał dzieci a gospodarstwo przeszło na innych członków rodziny.
Jego drugi brat – Władysław, który po ukończeniu szkoły pomagał ojcu na gospodarstwie, aż do momentu, kiedy dostał własną działkę w miejscowości Kawle. W wieku 48 lat ożenił się z Leokadią Bigus z Gowidlina, ale podobnie jak Lucjan nie doczekał się potomstwa.
Trzecim dzieckiem Jana i Anny była Jadwiga. Wyszła za mąż za marynarz Franciszka Wentę, zamieszkała z nim w rodzinnym Puzdrowie. Potomkowie tej rodziny mieszkają do dziś w pobliskich Sierakowicach, Gdyni i na Śląsku.
Kolejne rodzeństwo Bernarda zmarło bądź w dzieciństwie, bądź w wieku młodzieńczym (Agnieszka, Marta, Kazimierz).
Siódmy dzieckiem, a czwartym chłopcem był właśnie Bernard. Przyszedł na świat z pierwszym dniem wiosny 1907 r. Był wątłej postury, podobny do ojca, z mocno wykształconym nosem na pociągłej twarzy. Miał ciemne oczy i czarne, gęste włosy.

 

Po Bernardzie urodziło się jeszcze siedmioro dzieci. Helena Maria, która po przedwczesnej śmierci matki przejęła jej obowiązki, wyszła za mąż dopiero po II wojnie za Stanisława Kędziorę, kupca poznańskiego i zamieszkała z nim w Gdyni.
Kolejne rodzeństwo Stefania i Leon dość wcześnie odeszło z krainy żyjących. Niestety przedwcześnie zginął także Brunon, wcielony do w 1939 roku do wojska. Poległ w Rumi podczas kampanii wrześniowej.

 

Dnia 26 stycznia przyszła na świat Anna, wierna i oddana towarzyszka zmagań literacko – naukowych Sychty. Wzrastała w patriotyzmie przepojonym miłością do rodzimej kultury (kaszubskiej). Ukończyła szkołę powszechną w Puzdrowie, po czym pomagała starszej o sześć lat siostrze Helenie prowadzić gospodarstw i wychowywać młodsze rodzeństwo. Z chwilą, gdy jej brat Bernard został kapelanem Szpitala dla Psychicznie i Nerwowo Chorych w Kocborowie pod Starogardem, Hanka (tak powszechnie nazywano Annę Sychtównę) postanowiła prowadzić mu dom, Była zawsze wesoła, towarzyszka, odważna i zdecydowana. Nie ulega wątpliwości, iż dzieło ks. Sychty jest niemal od samego początku związane z postawą i zaangażowaniem Hanki. Ks. Sychta tak oto pisze we wstępie do Słownika: „Ogrom podjętego zadania był przerażający. Przy największej pracowitości i wytrwałości coraz trudniej było mi znaleźć potrzebny czas dla tej żmudnej pracy, która była możliwa tylko na marginesie innych obowiązków i zajęć. Dlatego największa wdzięczność należy się moje siostrze Hance, która mi była najmocniejszym oparciem w uporczywym urzeczywistnianiu mego zamierzenia. To właśnie Ona wzięła na siebie obowiązek sekretarki wydawnictwa, przepisując cały Słownik, rzecz niełatwą, gdy się zważy trudności pisowni fonetycznej. Mogę śmiało powiedzieć, że bez Niej nigdy bym nie zdołał Słownika przystosować do druku.”

 

Już na początku wojny, gdy gestapo zajęło mieszkanie Sychty, Ona z narażeniem życia uratowała część jego materiałów etnograficznych i leksykograficznych. Później zaś, podczas okupacyjnych dni niedoli i tułaczki brata, w tajemnicy dostarczała mu niezbędne tworzywo do jego pracy naukowej. Po zakończeniu działań wojennych zdecydowała się towarzyszyć ks. Bernardowi, najpierw w Kocborowie, a następnie w Pelplinie, zachęcając go do kontynuowania powziętego zamierzenia. Była wspaniałą gospodynią domu, niezmordowaną sekretarką i serdeczną opiekunką. Na jej barkach spoczywało nie tylko przepisywanie przygotowanego do druku materiału słownikowego i wykonywanie żmudnych korekt, ale przede wszystkim prowadzenie całej dokumentacji oraz przekonywanie autora Słownika Kaszubskiego o celowości przedsięwzięcia i potrzebie jego kontynuowania, zwłaszcza wtedy, gdy przychodziły chwile zwątpienia. Tych było bowiem w nadmiarze, szczególnie w latach 50 i 60, kiedy okazało się, iż podczas wojennych lat bezpowrotnie przepadło 2/3 zgromadzonych materiałów i trzeba było proces gromadzenia materiałów rozpocząć na nowo. To o niej są opowieści „O chłopie co mu nich „pón” nie chcôł gadac” zamieszczona w II tomie Słownika.

 

Nie doczekała niestety Anna Sychta ostatniego Słownika ani kolejnych tomów Słownika Kociewskiego, albowiem dotknięta poważną chorobą oczu zmarłą 27 września 1974 roku w gdańskiej klinice Akademii Medycznej. Została pochowana na cmentarzu w Pelplinie. Kilka dni po jej śmierci Sychta tak oto pisał: „Nie mogę się pogodzić z myślą, że moja najdroższa siostra odeszła ode mnie na zawsze. Była duszą mojego domu, najzaufańszą powiernicą moich myśli, zamierzeń, radości i trosk, najsubtelniejszą opiekunką, nieodstępującą mnie na krok podczas ostatniej choroby w Szczecinie i Gdańsku. Była najlepszą informatorką w wątpliwych przypadkach naszej rodzinnej gwary i moją dzielną, niestrudzoną, cierpliwą i niezastąpioną sekretarką, mimo że cierpiała na oczy.”

 

Po Annie – Sychtom urodziło się jeszcze dwóch chłopców: Leonard i Jan. Pierwszy ukończył szkołę w Puzdrowie, a następnie rozpoczął pracę na gospodarstwie i w cegielni ojca. Ożenił się z Agnieszką Zalewską z Sierakowic, przejął ojcowiznę, która do dziś znajduje się w posiadaniu jego najstarszej córki Anny i zięcia Stanisława Reclafa.
Najmłodszy brat Jan zmarł we wczesnym dzieciństwie.

 

Edukacja

 

W tym czasie, gdy na świat przyszedł najmłodszy brat Jan, Bernard kończył czteroletnią szkołę powszechną w Puzdrowie i przymierzał się do podjęcia edukacji na szczeblu gimnazjalnym. To matka wtajemniczała późniejszego leksykografa w tajniki polskiej pisowni i uczyła go czytania z polskiego elementarza. Ojciec również uzupełniał przedsięwzięcia żony opowiadaniami ilustrującymi historię Polski i Kaszub. W tym świetle łatwiej zrozumieć słowa Bernarda, który z wyraźną dumą pisze o rodzicach: „Winni temu, że powstał Słownik są moi rodzice, Jan i Anna z domu Karszny, którzy wyczarowali w mym sercu dziecięcym nieprzemijającą miłość do wszystkiego co kaszubskie, a więc zarazem polskie”.

 

Wybór gimnazjum padł na Gdańsk, ponieważ zamieszkująca tam rodzina Sychtów mogła zapewnić 11-letniemu Bernardowi zarówno mieszkanie jak utrzymanie. Tak więc osiedliwszy się u rodziny Grzeniów, wraz z ich synem Leonem uczęszczał do gimnazjum miejskiego w Gdańsku. Był to zwykły zakład pruski, z językiem niemieckim jako językiem wykładowym. Razem z Leonem uczęszczali do Kaplicy Królewskiej na lekcje religii przez przyjęciem pierwszych sakramentów. Pod koniec drugiego roku nauki obaj przystąpili w maju 1920 roku do I Komunii Św.

 

Prawdopodobnie wtedy podjęto decyzję o przeniesieniu Bernarda do gimnazjum polskiego. Dlatego od września 1920 roku Bernard Sychta kontynuował III klasę w gimnazjum klasycznym w Wejherowie. Zamieszkał na stancji wraz z kuzynostwem, którymi opiekowała się ciotka Rózia. Niestety nie otrzymał Bernard promocji do klasy IV. Przyczyną niepowodzenia była tylko „domowa” znajomość języka polskiego oraz niesprzyjające do nauki warunki hałaśliwej stancji. Przyczyną powtarzania klasy był prof. Michał Władysław Urbanek, nietuzinkowy polonista i działacz harcerski, człowiek wielkiej kultury i życzliwości, świetny i wymagający pedagog, który przede wszystkim zwracał uwagę na poprawność gramatyki polskiej, zachęcając przy tym do czytania literatury.

 

Widać dla Sychty wychowywanego w kręgu kultury kaszubskiej, a także niemieckiej, była to poprzeczka dość wysoko ustawiona. Trzeba jednak dodać, że zdopingowało to ambitnego gimnazjalistę do wytężonej pracy, a skutkiem stało się niebawem mistrzostwo formy w posługiwaniu się j. polskim. Docenił to odpowiednio prof. Urbanek, który dzięki swojej postawie i sposobie przekazywania treści dydaktycznych zjednał sobie szacunek wielu uczniów.

 

Niepowodzenia w gimnazjum wejherowskim spowodowały to, iż Bernard przeniósł się do szkoły biskupiej Collegium Leoninum, którego dyrektorem był wówczas ks. Hugon Panke, Niemiec znający bardzo dobrze j. polski.Za jego rządów panował w Collegium Leoninum „pruski porządek ostra dyscyplina, które wspaniale sprzyjały nauce. Uczniowie wstawali codziennie o 6 rano, gromadzili się przed kaplicą, gdzie ks. dyrektor sprawdzał obecność, a następnie wszyscy uczestniczyli we mszy św. Po mszy było śniadanie, a później lekcje w gimnazjum. Niemały wpływ na podstawę i charakter wychowanków wywierał katecheta. Najpierw był nim ks. Bolesław Partyka, człowiek poważny i pełen opanowania. W każdą niedziele gromadził gimnazjalistów i profesorów na szkolnej mszy św., zawsze z dobrze przygotowanym kazaniem. Jego zasługą była też odpowiednia organizacja nabożeństwa: uczniowie gromadzili się w gmachu szkoły, a po sprawdzeniu obecności (kto chciał wyjechać na niedzielę do domu, musiał otrzymać przepustkę od katechety) młodzież wraz z wychowawcami maszerowała do kościoła. Dowodem na dobre przygotowanie katechetyczne ks. Partyki był fakt, iż aż 13 maturzystów wstąpiło do seminarium duchownego, z czego 10 otrzymało święcenia kapłańskie. Niestety takim autorytetem nie cieszył się jego następca, ks. Jan Pronobis.

 

Generalnie poza trzecią klasa nauka w wejherowskim gimnazjum nie sprawiała Sychcie problemów. W gimnazjach klasycznych tego czasu wykładano język łaciński, którego uczono w klasach I-VII oraz język grecki, który był głównym przedmiotem w klasach IV-VIII. Nauczanie w latach 1920-1933 było dwupoziomowe:
I poziom – klasy I-III
II poziom – klasy IV-VIII – uczono m.in. religii, jęz. polskiego, łacińskiego, greckiego, kultury klasycznej, jęz. nowożytnego, historii, geografii, fizyki z chemią, matematyki, propedeutyki, filozofii oraz wychowania fizycznego. Do przedmiotów nadobowiązkowych należały: rysunki, śpiew, muzyka i roboty ręczne.

 

Różnorodność przedmiotów w wymiarze 30 godzin tygodniowo wymagała od uczniów niezwykłej pilności i systematyczności. Bez wątpienia do takich należał Bernard Sychta z wyraźnie większym zamiłowaniem do przedmiotów humanistycznych. Nie przepadał natomiast za matematyką, co bywało niekiedy powodem niemiłych sytuacji. Pewnego dnia wszedł do klasy ich matematyk Janusz Korczewski i powiedział: „Sychta, powiedz tak jak na spowiedzi – czy się uczysz?”. W odpowiedzi ubiegł go kolega Dąbrowski, mówiąc: „Panie profesorze, tu nie ma żadnej spowiedzi”. Sprawa się zakończyła, lecz Dąbrowski później wyjaśnił, iż musiał tak zareagować, bo Sychta w swej prostolijności powiedziałby zapewne, że się nie uczy.

 

Właśnie taki był gimnazjalista z Puzdrowa – zamknięty w sobie, prawdomówny, nieuzewnętrzniający swych uczuć i oszczędny w słowach. Może i dlatego, że w młodości się mocna jąkał ( w złagodzonej formie pozostało to do końca życia) i nie chciał stwarzać okazji do żartów i pośmiewiska. Wolał uciekać do swych zainteresowań i pisarstwa, co zjednywało mu już wtedy szacunek i uznanie kolegów.

 

Wreszcie po latach nauki i mozolnej pracy nadszedł czas składania matur – rok 1928. W tym czasie pisemna część matury obejmowała: j. polski lub historię, j. łaciński lub grecki oraz fizykę z chemią lub matematykę. W części ustnej uczniowie – poza religią, która była obowiązkowa – mieli swobodę wyboru z czterech przedmiotów: j. łaciński, greka, kultura klasyczna oraz fizyka z chemią. W przypadku Sychty egzamin ów wypadł pomyślnie.

 

Po maturze wybrał naukę w Wyższym Seminarium Duchownym w Pelplinie. Przyjęty został na studia filozoficzno – teologiczne. Wówczas rektorem był znany Bernardowi ks. Konstanty Dominik, który był dla Sychty niezrównanym wzorcem osobowym, tak podczas pobytu w seminarium, jak i później podczas pracy duszpasterskiej. Jego wykładowcami byli wielcy uczeni i pedagodzy, np. ks. Maksymilian Raszeja (teologia moralna), ks. Franciszek Sawicki (dogmatyka, filozofia), ks. Kazimierz Bieszk (katechetyka, pedagogika). Czas pobytu w seminarium biegł dla Sychty bardzo szybko. Ze względu na wielkie potrzeby w duszpasterstwie przyspieszono termin święceń kapłańskich dla Sychty i jego kolegów.

 

5 października 1929 roku otrzymał tonzurę z rąk ks. K. Dominika a 3 października 1930 roku przyjął niższe święcenia ostariatu i lektoratu, których udzielili mu biskup S. Okoniewski. Następnego dnia biskup Dominik udzielił mu święceń egzorcysty i akolity. Szafarzem pozostałych święceń był biskup ordynariusz S. W. Okoniewski. Dnia 17 grudnia 1932 roku nastąpił uroczysty dzień święceń prezbiteriatu ks. Bernarda. Jeszcze tego samego dnia udał się ze swoją rodziną do Puzdrowa, aby w najbliższą niedzielę, w kościele św. Marcia w Sierakowicach odprawić solemną mszę prymicyjną.
Jednak już od stycznia 1933 roku Bernard Sychta opuszcza Puzdrowo i rozpoczyna pracę duszpasterską. Obejmuje obowiązki wikariusza w parafii Najświętszej Marii Panny w Świeciu. Po uzyskaniu zgody administratora apostolskiego na dopełnienie studiów na Uniwersytecie Poznańskim oraz zdaniu przewidzianych egzaminów uzyskał ks. Sychta na początku kwietnia 1946 roku tytuł magistra filozofii. Wtedy już podjął decyzję o dalszej nauce. Dnia 6 czerwca 1947 roku na podstawie przedłożonej pracy pt. „Kultura materialna Borów Tuchoskich na tle etnografii kaszubskiej i kociewskiej” oraz ustnego egzaminu z zakresu etnografii i etnologii, jako przedmiotu głównego i historii literatury polskiej, jako przedmiotu pobocznego, uzyskał tytuł doktora filozofii z wynikiem ogólnym bardzo dobrym.

 

Jako duszpasterz i kapelan Zakładów Psychiatrycznych, najpierw w Świeciu później w Kocborowie, chcąc zweryfikować własną wiedzę przystąpił 5 lipca 1949 roku w Akademii Medycznej w Gdańsku do egzaminu państwowego z psychopatologii i psychiatrii. Uzyskał w ten sposób dokument, dzięki któremu mógł prowadzić wykłady duszpasterskie w Pelplinie, które zostały mu zlecone w 1947 roku.

 

Praca duszpasterska

 

Po trzech miesiącach duszpasterowania w Świeciu został skierowany do Sarnowa, gdzie również pełnił funkcje wikariusza. Pod kilu miesiącach znów skierowano go do Świecia. Tym razem powierzono mu funkcję kapelana w miejscowym szpitalu i zakładzie psychiatrycznym. Praca ta dawała Sychcie wiele satysfakcji a nade wszystko mobilizowała go do poznania wewnętrznych przeżyć ludzi czasowo lub trwale upośledzonych. Dzięki wyjątkowemu podejściu do tych chorych ludzi, dostał propozycję przejęcia obowiązków kapelana w Krajowym Szpitalu Psychiatrycznym w Kocborowie. Tak więc po półtora rocznej praktyce w Świeciu, 1 maja 1935 roku otrzymuje samodzielne stanowisko w Kocborowie.

 

Ponieważ umiejętnie organizował sobie pracę, miał czas na twórczość literacką, zgłębianie materialnej i duchowej kultury Kaszub i Kociewia oraz dokształcanie się z zakresu psychiatrii.

 

Kilka miesięcy po objęciu stanowiska kapelana, przyjeżdża do niego siostra Anna. Od tej pory będzie dla niego gospodynią i pomocnicą.

 

W atmosferze pracy i wypoczynku, nauki i twórczości upływały lata ks. Sychcie. Latem 1939 roku zachorował na tyfus brzuszny i został odwieziony do szpitala w Toruniu. Pobyt w szpitalu przedłużał się. Podczas jego nieobecności, 5 września 1939 roku władzę hitlerowskie zjawiły się w Kocborowie, wtargnęły do mieszkania Sychty i kazali je opuści Annie. Niestety nie wszystkie materiały gromadzone prze Sychtę udało się uratować. Na przełomie września i października 1939 roku kapelan uciekł z ewakuowanego szpitala i skrył się w mieszkaniu Bilikiewiczów. Sychta był poszukiwany przez hitlerowców za patriotyczno – narodowy dramat „Budzta spiącëch”, w całości skonfiskowany i spalony przez okupantów.

 

Ponieważ mieszkanie Bilikiewiczów zajęli niemieccy lekarze, ks. Bernard musiał zmienić miejsce ukrycia. Tym razem było to Osie na Kociewiu, gdzie zamieszkał u Sokołowskich. W Osiu zaprzyjaźnił się z Feliksem Nogą, który bardzo mu pomógł i był najlepszym informatorem w zakresie słownictwa kociewskiego. Po pewnym czasie przeniósł się do niego, aby nie być ciężarem dla Sokołowskich. Tu w dalszym ciągu pracował nad słownictwem kaszubskim i kociewskim.

 

Po wyzwoleniu ks. Sychta odprawił mszę św. w mocno zniszczonym kościele oskim w podziękowaniu dla rodziny Sokołowskich. Po latach tułaczki wrócił ks. Sychta do dawnej pracy w Zakładzie Psychiatrycznym w Kocborowie i ukończył studia. Po uzyskaniu doktoratu chciał zostać proboszczem w Kartuzach, aby móc skutecznie pracować nad Słownikiem Kaszubskim. Jednak został mianowany proboszczem parafii katedralnej w Pelplinie i zarazem wykładowcą w miejscowym seminarium. Nawał pracy spowodował, iż nie miał czasu na prace twórczą. Lubił swoje duszpasterstwo, które wymagało wiele pracy i poświęcenia, jednakże chciał przygotować swój Słownik Kaszubski.

 

W 1969 roku, po wielu prośbach, został zwolniony z obowiązków duszpasterskich. Przedtem jednak mianowano go, w 1964r. kanonikiem gremialnym Kapituły Katedralnej Chełmińskiej. Z biegiem czasu, gdy zaczęły ukazywać się kolejne tomy Słownika gwar kaszubskich na tle kultury ludowej i kiedy trzeba było dotrzymać terminów określonych przez drukarnię wydawcę, autor coraz częściej korzystał z życzliwości swych kolegów, którzy zastępowali go w obowiązkach kanonika.

 

Od końca lat siedemdziesiątych coraz bardziej narzekał na dolegliwości sercowe. Cieszył się ze zbliżającego jubileuszu 50-lecia kapłaństwa. Niestety, nie doczekał tej chwili. Zmarł 25 listopada 1982 roku w Klinice Gdańskiej Akademii Medycznej, po przebytej operacji przepukliny, zaledwie na trzy tygodnie przed długo wyczekiwanym jubileuszem.

 

Spadkobierczynią całej własności wraz z prawami autorskimi uczynił swoją bratanicę Stefanię Sychta. Dnia 29 listopada 1982r. odbył się pogrzeb, któremu przewodniczył biskup Zygfryd Kowalski. W uroczystościach wzięło udział ponad 200 księży, kleryków, siostry zakonne, rodzina oraz liczne delegacje reprezentujące świat nauki, kultury i organizacje społeczno-regionalne z całego kraju. Trumna ze zwłokami spoczęła na pelplińskim cmentarzu parafialnym obok grobu jego siostry Anny Sychty.

 

Twórczość literacka

 

Dramaty obyczajowe

 

Ks. Bernard Sychta zadebiutował jako dramatopisarz, wykorzystując w tym celu zgromadzony materiał słownikowy i folklorystyczny. Będąc uczniem wejherowskiego gimnazjum napisał trzyaktówkę pt. „Szopka kaszubska”. Jednak jej treść znana jest tylko z relacji autora, ponieważ rękopis zaginął. W 1932 roku powstaje drugi dramat pt. „Gwiôzdka ze Gduńska”. Kolejne dzieła to: „Hanka so żeni”, „Wesele kociewskie”.

 

W kategorii sztuki obyczajowej mieści się również utwór sceniczny „Dzéwczę i miedza”. Spod pióra Sychty wyszła też jedyna komedia pisana dialektem kociewskim pt. „Duchy w klasztorze”.

 

„Szopka kaszubska”

 

Wystawiona w 1925 roku przez młodzież jego szkoły. Oto w wigilijny wieczór, Kaszubom zajętym przy domowych pracach ukazuje się tajemnicza biała postać, wskazując ręką na wejherowski las, dokąd zmierzają pielgrzymi niemal z całej nadmorskiej krainy. Odbywa się tam tym razem przedstawienie jasełkowe z udziałem wybitnych i historycznych postaci kaszubskich: założyciela miasta – Jakuba Wejhera, ostatniego z zakonników wejherowskich – ojca Ambrożego Lewalskiego, księcia kaszubsko – pomorskiego Mściwoja II, poety – Hieronima Derdowskiego i innych. Przybywające w trakcie Dzieciątko Boże uspokaja zatroskanych Kaszubów, zapewniając jednocześnie, że Pomorze będzie złączone z Polską i na zawsze przy niej zostanie. W ostatnim zaś akcie dochodzi do zaślubin dziewcząt i młodzieńców polskich z kaszubskimi, co ma symbolizować trwałe związki kaszub z Polską.

 

„Gwiôzdka ze Gduńska”

 

Wystawiony po raz pierwszy w 1932 roku jako „We gwiôzdkę”. Opublikowany dopiero po śmierci dramatopisarza. Akcja sztuki dzieje się przez I wojną światową u zamożnego gospodarza kaszubskiego Bojana, w wigilię i pierwsze święto Bożego Narodzenia. W wigliny wieczór do domostwa głównego bohatera zachodzą przebierańcy z Gdańska (gwiôzdka): gwiżdż, gwiôzdka, baba, strëch, kominiarz, żołnierz na koniu, młynarz, kozioł, niedźwiedź i bocian. Po wspaniałym korowodzie, tańcach, śpiewach i psotach, wędrowcy opuszczają gościnną chatę, podczas gdy domownicy przystępują do uprzątnięcia domu, pozbierania słomy, którą później zostaną obwiązane drzewka w sadzie, aby wydały wiele owoców. Każda czynność tego wieczoru ma znaczenie symboliczne i magiczne oparte na ludowej tradycji, zwyczajach i wierzeniach. W wigilię nawet zwierzęta porozumiewają się między sobą ludzkim głosem, mówiąc o przyszłości, która czeka ich gospodarza. Wykorzystując ten aspekty autor sztuki ośmiesza ciekawość i naiwność Jana, narzeczonego córki Bojana, który zamiast na pasterkę, udał się do stajni, podsłuchiwać zwierzęta. Ta zuchwałość doprowadza początkowo do zerwania narzeczeństwa, ale w konsekwencji Jan uznaje swój błąd i zaręczyny zostają wznowione.

 

„Hanka so żeni”

 

Ukazała się drukiem w 1937 roku. Sztuka przedstawia typowe wesele kaszubskie w całej swej obrzędowości, od oględzin począwszy, a skończywszy na przenosinach do domu ślubnego. Sztuka przepełniona jest pieśniami i tańcami kaszubskimi, oraz przysłowiami i zabobonami, podaniami i legendami.

 

Akcja zaczyna się od obrzędu swatów. Swat z kawalerem Walerym Czają przychodzą do domu Naczków. Spośród córek gospodarza Walery wybiera sobie przyszłą żonę, Hankę. Ustala się wartość posagu i wyprawia uroczyste zaręczyny. Kolejny akt to zaproszenie na wesele, którego dokonuje drużba. Za pomocą ludowej rymowanki zachwala obfitość jadła i napoju oraz przedstawia przebieg uroczystości weselnych, które zaczynają się od ubierania panny młodej, błogosławieństwa rodziców i wyjazdu orszaku weselnego do kościoła. Po powrocie weselników, następuje uczta, zabawy i tańce. Nad całością czuwa drużba. Sztuka przepełniona obyczajami charakterystycznymi dla kaszubskich wesel z tańcami, obrzędami.

 

Podobny charakter ma kolejna sztuka „Wesele kociewskie”.

 

„Dzéwczę i miedza”

 

Wydane w 1938 roku. Akcję rozpoczyna scena w domu głównego bohatera, Walkusza. W niedzielne popołudnie jego córkę, zajętą czytaniem „O panu Czôrlińsczim co do Pucka po sécë jachôł” odwiedza Anton Stopka, prosząc by poszła z nim na zabawę. Choć jej ojciec widzi w nim potencjalnego kandydata na zięcia, Monika jednak kocha Stacha Zelonkę, syna sąsiadów, którzy utrzymują przyjazne stosunki z Walkuszami. Anton otrzymując „kosa” postanawia się zemścić i nie dopuścić do zaślubin Moniki ze Stachem. W tym celu w nocy przeoruje miedzę pomiędzy polem Walkuszów a Zelonki, na korzyść tego drugiego oraz wycina tam rosnące dęby. Wszystko po to, aby oskarżono o to Zelonkę. Tymczasem Anton zostaje przyłapany na gorącym uczynku przez Augustyna Złocha. Anton zastrasza Augustyna i ten nikomu początkowo nic nie mówi. Tymczasem Walkusz zgłasza sprawę do sądu, wskazując Zelonków, jako podejrzanych. Dopiero w sądzie pojawia się Złoch i wyjawia całą sprawę.

 

„Duchy w klasztorze”

 

Jedyna komedia autorstwa B. Sychty. Niewiele można o niej powiedzieć, ponieważ sztuka nie była opublikowana. Autor na początku okupacji zniszczył rękopis z obawy, by nie wpadała w ręce wroga. Według słów autora komedię tę, w dwóch aktach odegrał amatorski teatr w Świeciu i Chełmnie w 1934 roku, na podstawie tych danych wnioskuje się, ze została w tymże roku napisana.

 

Dramaty historyczne 

 

Z tego gatunku mamy takie oto tytuły:
* „Spiącé uejskue” (wojsko) i jego przerobiona wersja „Przebudzenié”
* „Budzta spiącëch”
* „Ostatni Gwiôzdka Mestwina”

 

Wszystkie te dramaty podkreślają silny związek Kaszub z Polską.

 

„Spiącé uejskue”

 

Napisana w 1936 roku, opublikowana w 1937r. akcja toczy się w kaszubskiej wsi, w przededniu I wojny światowej, w czteroosobowej rodzinie gospodarza Miotka. Starsza z córek Roza zakochuje się w miejscowym kowalu. Na ten związek nie chce się zgodzić Miotk, ponieważ jest zbyt biedny i nie interesuje się sytuacją polityczna Kaszub.
Pewnej niedzieli, kiedy chłopi rozprawiają o polityce, we wsi zjawia się znany rycerz i pyta o kowala. Składa u niego zamówienie na gwoździe. Chłopi zastanawiają się, co ta wizyta może oznaczać. Miotk zaczyna opowiadać o jakimś śpiącym wojsku, które się będzie biło za Polskę i doprowadzi do wyzwolenia Ojczyzny. W umówionym dniu kowal idzie z gwoźdźmi na górę Gorecznica. Rycerz prowadzi go do wnętrza góry, gdzie zastają śpiących wojaków. Kowal dostaje zadanie opowiedzenia tego co widział i usłyszał.
Kowal dzięki temu wydarzeniu zyskuje w oczach Miotka i ten zezwala na ślub z Rozą.

 

„Budzta spiącëch”

 

Kolejna sztuka, w której autor zakreśla wizję połączenia Kaszub z Polską. Wizja ta musiała być aż nadto oczywista, skoro hitlerowcy na początku II wojny, na wejherowskim rynku spalili cały 10-tysięczny nakład tego dramatu i rozpoczęli poszukiwania autora. W czasie wojny Sychta odtworzył cały utwór, dodając do niego dwa nowe akty opowiadające o okupacji. Również i ta wersja zaginęła w latach 1939-1945, lecz zachowało się streszczenie z 1946 roku.

 

Głównym bohaterem dramatu jest Retr, Kaszuba z Pomorza wschodniego, który postanowił obudzić świadomość narodową wśród Słowińców, nad jeziorem Łebsko, które było pod panowaniem niemieckim. W pierwszym akcie Retr uświadamia rybaka Nowca z Pomorza Zachodniego. Zachęca zebranych w izbie rybaka ludzi, żeby wierzyli w lepsze czasy, w których Słowińcy odzyskają wolność. A dokona się to dzięki wstawiennictwu anioła Kaszubów, który przy stworzeniu świata wstawił się za nimi. Retr nawołuje, żeby Słowińcy byli gotowi na przyłączenie się do wolnej Polski.

 

Drugi akt przedstawia tradycyjna Gwiôzdkę, która usiłuje wejść do Gdańska przez Wysoką Bramę, pilnowaną przez Krzyżaków w postaci esesmanów. Dochodzi do walki maszkar z krzyżakami. Zwycięstwo przechyla się na korzyść Gwiôzdki w chwili, gdy zjawia się Anioł Kaszubów i otwiera bramę. Krzyżacy i niemieccy mieszkańcy opuszczają Gdańsk, pozostaje jedynie lud kaszubski, mocno zniemczony. Gwiôzdka nawołuje do pacierza, ale nikt jej nie słucha, dopiero przy pomocy korbacza udaje się jej obudzić miasto, które chórem wypowiada słowa modlitwy. Następnie Stary Kaszuba wręcza przebierańcom klucze do miasta a za chwile słychać już okrzyki wkraczającego do gdańska wojska polskiego.

 

Akt trzeci rozgrywa się w chacie Retra w wigilijny wieczór. Zniecierpliwionej czekaniem na Gwiazdkę wnuczce Wincce, Retr opowiada, że tym razem się spóźnia, ponieważ bije się z Niemcami. Niepokoi się też matka Wincki, ponieważ jej mąż też poszedł z gwiazdką i jeszcze nie wrócił.
W trakcie pasterki do chaty Retra wchodzą aniołowie z Aniołem Kaszubów. Stawiają żłobek, przy którym siada Maryja. Wicka budzi się i tłumaczy przybyszom, że jest sama. Ludzie wychodząc z kościoła dostrzegają niezwykły blask bijący z chaty Retra i wszyscy udają się tam niezwłocznie. Anioł zwiastuje dobrą nowinę, ze oto rodzi się Wielkie Pomorze i łączy się w jedno ze zmartwychwstała Polską.

 

„Ostatniô Gwiôzdka Mestwina”

 

Zanim utwór został wydany, minęło 45 lat. Sychta nie doczekał się jego publikacji.
Głównym bohaterem tej sztuki jest książę kaszubsko – pomorski, Mściwój II, który decyduje się na przekazanie Pomorza Przemysławowi II. Akcja rozgrywa się w wieczór wigilijny1294 roku. Wielki książę na łożu śmierci oczekuje przybycia Przemysława, martwiąc się, czy dostatecznie wyraził swoją chęć zjednoczenia Pomorza z Wielkopolską. W tym celu, prosi swego kanclerza, proboszcza św. Katarzyny w Gdańsku, Wisława, aby odczytał mu testament w obecności przybyłych kasztelanów. Chce, aby wszyscy dobrze zrozumieli tę wolę, wystrzegając się Krzyżaków, którzy będą próbowali zniekształcić zapis. Wszyscy zebrani podzielają wolę księcia.
Drugi akt rozgrywa się na pograniczu jawy i snu. Kiedy biją dzwony na pasterkę, Mściwoj zdaje sobie sprawę, że to jego ostania gwiazdka. Zapadłszy w półsen toczy dramatyczną walkę z wyłaniającymi się Krzyżakami, którzy czyhają na jego testament. Po ich odejściu do komnaty wchodzi Sybilla, która w ogromnej księdze wpisuje wizje dotyczące Pomorza i jego przyszłości. Jest wizja zabójstwa Przemysława, zdrady Świecia przez złączenie z Brandenburgią, rzezi gdańskiej z 1308 roku, bitwy pod Grunwaldem, niewoli narodowej, wyzwolenia oraz zabiegów trybuna ludowego, Antoniego Abrahama, który w Wersalu optował za przyłączeniem Kaszub do Polski.
Niebawem do łoża podchodzi śmierć i delikatnie zamyka Mściwojowi powieki. W tym momencie zjawia się Przemysław, przed którym rycerstwo pomorskie składa przysięgę wierności.

 

Inne gatunki literackie i nie tylko…

 

Dorobek Sychty w tym względzie jest niewielki to też należy wspomnieć, że Sychta pisał też wiersze. Najbardziej rozpowszechniony wiersz to „Kaszëbą béł mój tatk”. Sychta pisał też pieśni, które doczekały się opracowania muzycznego (kolędy: „Biżónci, Żużónci”, „Do Matki Boskiej Swarzewskiej”).

 

Z początkiem 1938 roku Sychta zaczął pisać nowele. Było ich kilka, ale zachowała się tylko jedna „Szkódnica”.

 

Sychta był osoba chłonącą różnorodność i zmienność natury. Potrafił również zamknąć ją w obrazach. Dorobek plastyczny Sychty stanowi jedynie drobny ułamek osiągnięć, w porównaniu z literaturą, etnografią czy folklorem. Jednak w każdej z tych dziedzin był utalentowany. Wśród wielu pasteli i rysunków zdarzają się prawdziwe perełki, np.: pejzaż z łanem zboża z 1964r.,oraz Naigrawania czy Chrystus przy krzyżu.
Również nie sposób nie zauważyć głębokiej treści i niewątpliwego artyzmu karykatur ks. Sychty.

 

Słownik gwar kaszubskich na tle kultury ludowej

 

Niewątpliwie prawdziwymi dziełami ks. Bernarda Sychty są Słownik gwar kaszubskich na tle kultury ludowej oraz Słownictwo kociewskie na tle kultury ludowej. Zrozumiała rzeczą jest, że 10 tomów słownika (tyle liczą łącznie obydwie pozycje – 7+3) wymagało długiej, systematycznej i konsekwentnej pracy.
Słownik kaszubski zawiera 60 tys. haseł. Poza podstawowym zasobem codziennego słownictwa Kaszubów, zawiera on – jak podaje autor – „pełne inwencji językowej słownictwo zakochanych i dzieci, formy rzeczowników i przymiotników, czasowników a nawet zaimków i wykrzykników, zawołania do zwierząt i ptaków”. Cały materiał, tak językowy, jak i frazeologiczny oraz folklorystyczny został osobiście zebrany przez autora w terenie, bez korzystania z dorobku innych, a także bez zasobu słownictwa literackiego.

 

Do pracy nad Słownikiem kociewskim przystąpił po ukazaniu się ostatniego tomu Słownika kaszubskiego. Miał wówczas 65 lat i stosowne materiały gromadzone przez kilkadziesiąt lat. Praca nad tym Słownikiem postępowała bardzo szybko. Dzięki autorowi uratowany został bogaty zasób mowy kociewskiej, zwłaszcza archaizmów. Nic więc dziwnego, ze zebrany materiał leksykalny zasługuje na miano największych z jego dzieł.
To odmienność kazała mu notować rodzimy zasób słów. Zaczął stopniowo przyswajać wytwory kultury, najpierw w Puzdrowie, potem w innych miejscowościach. Początkowo były to tylko zagadnienia językowe, dopiero później rozszerzył swoje badania na przysłowia, pieśni, zagadki, opowieści, wierzenia, zwyczaje i obyczaje.

 

W czasach wejherowskiego gimnazjum zaczął myśleć o napisaniu Słownika. Zachęcał go do tego polonista Michał Urbanek. Zarzucił jednak te pomysł i oddał się wówczas twórczości literackiej. Do końca okresu międzywojennego (do 1939) zdołał zgromadzić materiał liczący 15 tys. stron rękopisu formatu B-5. Na materiał ten składało się słownictwo kaszubskie, kociewskie, borowiackie, kaszubskie podania ludowe, bajki i pieśni. Niestety tylko nieliczne z tych materiałów przetrwały wojnę i okupację.

 

Do pracy nad Słownikiem ksiądz Sychta powrócił w momencie ustabilizowania się sytuacji i oswojenia się z obowiązkami proboszcza i profesora. Czas na prace nad Słownikiem miał jedynie w czasie letniego urlopu. Jeździł więc – jak sam wspomina –”od parafii do parafii, gdzie znów chata, stodoła, pole i las, otwierały mi drogę do zaczarowanego królestwa słów. W tym królestwie czułem się dumny, czy je zdobywałem wśród Bylaków nad morzem, czy wśród Gochów i Krebanów na południu Kaszub”. Wszędzie tam, gdzie pojechał przyjmowany był jak swój, bo doskonale porozumiewał się w j. kaszubskim. Rozmowy z informatorami prowadzone były też w tym języku, co wprowadzało nastrój swobody.

 

Słownik jest „inwentaryzacją” mowy i kultury kaszubskiej – wzbogaca i odświeża polskie słownictwo morskie, jest przebogatą kopalnią dla literatów kaszubskich i w ogóle piszących o Kaszubach, źródłem dla badaczy przeszłości, pełnym zestawem używanego potocznie słownictwa kaszubskiego, najpełniejszym kompendium wiedzy o Kaszubach.

 

Słownik ten ofiarował Sychta Ojcu Świętemu, Janowi Pawłowi II podczas jego pielgrzymki do Polski w 1979 roku.

 

Ks. Sychta był postacią skromną, dlatego jedyne zapytany mówił o swoich poglądach. Odczuwał swoją dumę, z tego że jest Kaszubą, ale duma ta była skryta gdzieś głęboko. Swojemu drogiemu ziomkowi ks. Wł. Szulistowi radził: „Jeśli będziesz kiedykolwiek pisał o Kaszubach, pisz nie piórem, lecz duszą”. Uważał, że ziemia jest kaszubska, nie należy do Polski, tylko jest Polską.

Skip to content